wtorek, 7 lipca 2015

Strzyga prosto z pola.

Proces myślowy szczygi vol.1

*Nigdy nie umiem zaczynać. Siedzę nad tym początkiem kilkanaście minut, a i tak nigdy nie jestem zadowolona. Może... powinnam wymyślić jakieś super przywitanie? Siemka ziomeczquuu *facepalm*. Hm... a może jakaś uroczysta apostrofa? Ekhm.*

Towarzysze!

Właśnie wróciłam z wyjazdu na działkę pod Warszawą. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że długie wyjazdy jednak nie są dla mnie. Spędziłam tam cztery dni i bawiłam się naprawdę świetnie, aczkolwiek strasznie się cieszę, że jestem już w domu. #łóżko#spaghetti#kot#komputer.

Co ja tam właściwie robiłam? Jeśli mam być szczera to nic, kompletnie nic. Strzygi nie lubią słoneczka, ani gorąca, a temperatura wahała się miedzy 30-36 stopni. Całe dnie leżałam pod altanką do góry brzuchem, czekając na śmierć, dopiero wieczorem można było coś pobroić. Co robiłam?

* Widziałam tak wielki księżyk, że bez problemu mogłabym się stać syreną.
* Jadłam wiśnie z drzew przy drodze nie bojąc się nagłej ekskrecji.
* Wyszłam na samotny spacer o 5 nad ranem.
* Leżałam na ciepłym asfalcie, bo tak.
* Pierwszy raz w życiu tak żenująco przegrałam w "Osadników z Catanu".
* Byłam o krok od napisania własnego traktatu filozoficznego zaczynającego się wierszem "Tęsknota za pomidorem"
* Wykorzystałam kontener kremu z SPF +50.
* Widziałam dmuchawiec tak wielki, że... "kutasy z nieba lecieli"(<3)
* Nauczyłam się powalającej liczby czasowników francuskich *dokładnie trzech XD*
* Zjadłam więcej jajek i łososia, niż w całym moim życiu.
* W końcu wiem jak wygląda wielki wóz.
* Widziałam jeża.

Odwieczny dylemat. Jeszcze nigdy tu nie wspominałam, ale jestem żywym przykładem syndromu "człowiek-ambiwalencja" ( kurde, mogłam napisać "ambiwaleńcja". Śmieszne! Nie...). Cały czas kłócę się ze sobą i nie umiem jednoznacznie opowiedzieć się w jakimś konflikcie, wiecznie stoję gdzieś pośrodku. To strasznie męczące, wiecie? Kiedyś pewnie powiem o tym więcej, gdy napadnie mnie zły humor. Oho, ale mi się dygresja włączyła. Chciałam powiedzieć o tym, że nie mogę się zdecydować czy wolałabym mieszkać w mieście, czy na wsi.

Z jednej strony uwielbiam spokój, ciszę, spacery po lasach, polach ect, Jednak kiedy pomyślę sobie, że nagle nie będę miała jednego autobusu do centrum, w którym mam skupisko wszelakich sklepów, czy obiektów kultury, to... nie jestem przekonana. Leń ze mnie, lubię wygodę.

Tymczasem jestem w końcu w domu! Jak na razie nie robię nic, jak zwykle. Tu również jest zbyt gorąco, ani wiatrak ani chłodne prysznice w ciągu dnia nie pomagają na tyle bym była jako tako produktywna. Wczoraj cały dzień grałam w Simsy  i oglądałam zajawkowe babcie, testujące czipsy i żelki.  Cudowne, obym i ja taka była na starość.

Kiedyś wspominałam, że nie mam zbyt wielu znajomych. Cieszę się, chyba nie potrzebuję więcej. Już nie poświęcam wszystkim tyle czasu, ile bym chciała. Nie wiem jak by to było przy większej liczbie osób. W każdym razie, ostatnio zauważyłam, że każdy z kim przez dłuższy czas rozmawiam zyskuje jakąś ksywkę. Zrobiłam podsumowanie i nie wiem co sądzić o wynikach.

Ana, Kuleszynka, Szyna, Nagyszy
Marchlewicz, Masza, Sraka (to jej pomysł XD)
Ośmiornica, ziomeczeq, towarzysz Kamil
Bartek Bar baroque czokled bar, Werter
Jarek, Szparek, Dżar
Wynglusz

Ja natomiast jestem znana jako Szczyga, Mszczyga, Aszoruni lub Mayonez. Cudowna kolekcja, która z każdym dniem się rozrasta. Na koniec tej żenady dorzucam jedno działkowe znalezisko, czyli "Najgłębszy płytki talerz na świecie"


Spaghetti na śniadanie to zawsze dobry pomysł.
Asorune.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz